Trudne wybory – felieton wrześniowy

Szkic przedstawiający pióro i kałamarz

Nie czas żałować róż,
gdy płoną lasy

Na pewno?

Wrzesień „wypalił z grubej rury” – przywitał nas upałami, jakby to był środek lata, a nie początek jesieni. A potem było tylko gorzej…

Gorące pierwsze dni roku szkolnego to nie tylko wysokie temperatury, które spowodowały w wielu szkołach skrócenie lekcji do 30 minut oraz zapoczątkowały dyskusje na szczeblu międzyministerialnym, kiedy pogoda może wpływać na naszą pracę. Bo jak powszechnie wiadomo, kiedy są siarczyste mrozy i głębokie śniegi, a w szkołach i firmach nie bardzo da się pracować, ani do nich dotrzeć, to są odpowiednie przepisy pozwalające zamknąć szkołę i odwołać lekcje. Jak jest epidemia np. COVID-19, to możemy przejść na naukę zdalną. A co powinniśmy zrobić, gdy temperatury w klasie przekraczają 30 stopni, klimatyzacji nie mamy, uczniowie nie mają siły siedzieć w ławkach, ani tym bardziej myśleć? O tym przepisy milczą. Na razie, bowiem podobno trwają już prace nad ich zmianą. Co prawda nie wiem, co będzie, jak zamkniemy szkoły z powodu upałów, kiedy będziemy nadrabiać stracone godziny?

Drugim czynnikiem podnoszącym temperaturę w szkołach była sama nauka. „Odchudzona” podstawa programowa – co się tak naprawdę zmieniło i jak mamy to realizować? Plany lekcji – jak zadowolić, jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większość? Prace domowe – zadawać czy nie? I w końcu, czy nauczyciel ma prawo zapowiedzieć zaraz po rozpoczęciu roku szkolnego kartkówki oraz czy mogą one dotyczyć tego, o czym mówiliśmy na ostatnich lekcjach przed wakacjami? Te i inne podobne problemy opisywały na początku września gazety i portale internetowe. A po niecałych dwóch tygodniach przyszedł niż genueński, śniegi w Alpach, ulewy i powodzie.

Tęcza nad drogą w ChorwacjiTęcza nad drogą podczas przerwy w burzy

Kwitnący kasztanowiec jesienią w WarszawieKwiaty we wrześniu kasztanowce

Podobnie, jak inne wcześniejsze wydarzenia, tak teraz powódź zdominowała wszystkie wiadomości i serwisy informacyjne. Wszędzie widzimy przerażające zdjęcia i filmy, czytamy o ludzkich tragediach. Bo co może sobie myśleć człowiek, który w 1997 roku stracił cały dorobek w powodzi, a teraz spotyka go ponownie to samo? Ludzie walcząc z przyrodą bronią swoich domów, wzmacniają wały i umocnienia, śledzą komunikaty i ogłoszenia, sprzątają po przejściu fali powodziowej. Jak zawsze znajdują się również tacy, którzy chcą coś „ugrać” i skorzystać na cudzym nieszczęściu. Nie są to łatwe chwile dla nikogo. Nawet mieszkając w Warszawie, która mierzy się z suszą, nie mogę pozostać obojętna na to, co się dzieje na południu naszego kraju. I tylko wspominam niedawne wycieczki po Karkonoszach, zdając sobie sprawę, że pewnie nieprędko tam wrócę. W ostatni poniedziałek byłam w Chałupkach na moście granicznym z Bohuminem i patrzyłam na spokojną rzekę. Dziś patrzę na zdjęcia z tych miejscowości i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Wiem, współczuję ludziom, ale żałuję także tego, co straciliśmy bezpowrotnie. Tych miejsc, które mnie zauroczyły, widoków powodujących bicie serca, przyrody, lasów i gór uspokajających umysł. Żałuję i róż, i lasów. A najgorsze jest to, że nie mogę zapobiec ich utracie. Jedyne co mnie pociesza, to wiara w siłę natury. Tak jak tęcza przychodzi po burzy, tak jak kwiaty kwitnące mimo niesprzyjających warunków – wierzę, że przetrwamy i odbudujemy to, co zostało zniszczone. Domy, wioski, miasta, lasy. Boję się tylko, że z lasami będzie najtrudniej.

Nie traćmy nadziei i walczmy o wszystko, co jest warte ocalenia.

Agnieszka Borowiecka
wrzesień 2024